Siedzieliśmy w poczekalni,
bo na zewnątrz deszcz i ziomb.
Do pociągu jeszcze sporo czasu było.
Można zatem wypić kawę, albo rzucić coś na ząb.
Bo nikt nie wie, kiedy człek znów napcharyło.
Wtem słyszymy koło ustu koty i lokomotywy świst.
Więc rzucamy się do wyjścia na perony.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów z grzyt i pisk.
To nie wasz pociąg,
bo głosiły megafony.
Uwierzyliśmy megafonom.
Uprzejmie wszak ostrzegły nas.
Po co stać w deszczu na peronie,
skoro przed nami
jeszcze czas.
Żarcie szybko się skończyło, nuda zagroziła nam.
Zaczęliśmy drzemać, marzyć i flirtować.
Ktoś przygrywał na gitarze,
zanucili tu i tam.
Zaciążyły nam do tyłu nasze głowy.
Wtem słyszymy koło ustu koty i lokomotywy świst.
Więc o spale podnosimy się z foteli.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów z grzyt i pisk.
To nie wasz pociąg,
przez megafon powiedzieli.
Uwierzyliśmy megafonom,
bo marzyć w cieple dobra rzecz.
Po co stać w deszczu na peronie,
zamiast w fotelu miękkim lec.
Po marzeniach przyszła kolej na dziewczyny oraz łyk,
co pozwolił nam zapomnieć o czekaniu.
Gdy tymczasem za oknami enty już się poszył
świt i poczuliśmy się trochę oszukani.
Więc gdy znowu ku ustu koty usłyszeliśmy jej świst,
w garście wzięliśmy jej dalej na perony.
Ale w miejscu nas zatrzymał megafonów z grzyt i pisk.
To nie wasz pociąg,
ogłosiły megafony.
Uwierzyliśmy megafonom,
w końcu nie było nam tak źle.
Po co stać w deszczu na peronie,
gdzie z wszystkich stron wichura dnie.
Uderzyło nas jak bromem,
spojrzeliśmy wreszcie w krąg,
a już wiele,
wiele świtów przeminęło.
I patrzymy w starcze oczy,
powstrzymując drżenie rąk.
Zadziwieni, gdzie się życie nam podziało.
Wybiegamy na perony,
lecz na torach leży rdza.
Semafory hen pod lasem opuszczone.
Żaden pociąg nie zabierze już z tej poczekalni nas.
Milczą teraz niepotrzebne megafony.
I gorzko się zapatrzyliśmy w zabrane nam dalekie strony.
I w duszach z tych przeklinaliśmy tę łatwą wiarę
w megafony.