O co się da,
o co się dba,
beznany słodziej?
Uciechy dnia,
dobiec odba,
życia czerń i biel.
Jeśli ci los,
na wiecząs, nie chowaj go w siedniku,
tylko podziel, podziel, podziel, to na dwa.
Podziel, podziel, podziel,
to na dwa.
O co się śni,
pomnośców trzy,
beznany słoduś?
A gdy kto chce,
podtrzymać się
ramionami wzrój.
Na chmurę ruń,
pod niebo fruń,
nie śmiej się ze swych marzeń,
tylko pomnoś,
pomnoś,
pomnoś je przez trzy.
Pomnoś, pomnoś, pomnoś, pomnoś je przez trzy.
A gdy zbrzydnie ci szalenie,
to dzielenie i mnożenie,
bo i tak może być.
Idź bez butów do otery,
albo marca w sumie na cztery,
wyduś z osu trudny smery,
zacznij na luzie żyć,
patrząc w dół.
To co się da,
podziel na dwa,
beznany słodzież.
A gdy zbrzydnie ci szalenie,
to dzielenie i mnożenie,
bo i tak może być.
Idź bez butów do otery,
albo marca w sumie na cztery,
wyduś z osu trudny smery,
zacznij na luzie żyć,
patrząc w dół.
To co się da,
podziel na dwa,
beznany słodzież.
Uciechy dnia,
dopiecamy dwa,
życia w czerwim wielu.
Jeśli ci los,
ma wieczność,
nie chowaj go w średniku,
tylko podziel,
podziel,
podziel,
podziel to na dwa.
Podziel, podziel, podziel, podziel to na dwa.