Bezsenność to ciężkość
Mam pościel wymiętą
Za wróżną mam prędkość
Kminie co kołyską, buźną ciszą
Gdy w środku jedynym towarzyszem myśli ziom nie błyszczą
Co jest dla mnie dobre, a co zwisi marną kliszą
Zaraz tym przesiąknę, niewygodnie kładę do snu pisząc
Rozpatruję wątek w wielorakich sposobnościach
Wątpię, myśląc w błądze pod nogami, plączę się za mota
Zbieram śmierci, ale kiedy w końcu je posprzątam
Ambicji potąd mam, krzyk donośny w wielokropkach
Klimat od poniedziałku do niedzieli
Do połowy pełny, czy do połowy pusty kielich
Kmina cięższa, to i będzie także cięższy przełyk
Bezsenność pobudza bezsens, wjeżdża tryb Monter Mieli
Nadal nie śpię, a na oczy już mi pada prześwit
Zaraz pęknie świadek naoczny na oparach kreski
Krąży między wierszami, a robotą gdzieś
I we wrzącej wodzie cierpliwość, błąd kardynalny wiesz
Bezsenność to ciężkość, układam się do snu
Mam pościel wymiętą, coś mące nie mam tchu
Zawrotną mam prędkość, lawir myśli zbija znów
Chcę zamknąć ten furtkel, ale zapodział się klub
Bezsenność to ciężkość, układam się do snu
Mam pościel wymiętą, coś mące nie mam tchu
Zawrotną mam prędkość, lawir myśli zbija znów
Chcę zamknąć ten furtkel, ale zapodział się klub
Nikt nie wskoczył na parapet mi, żaden diabeł
I stoję sam na balkonie, palę papierosa
Patrzę na Warszawę, *, taka piękna
W tej bajce o miłości, ja to chyba bestia
Wraca czasem, to co już przegrałem
Kiedy patrzę na ten księżyc i biję się z myślami
Ta nierówna walka, jakby inna waga
Amplitudy, hiperbole, sinusoidy
Co za bzdury, ja pierdolę, jestem niespokojny
Kiedy ciemna noc się skrada pod powieki
Nadal bajzel jak czerwona trawa
Chcę to wszystko poukładać, pokroić
Po kolei, po kolei
Nasz związek trochę jak Masza i Herman Border
Ale chyba już nie mamy za co przepraszać
Kreska po tylu latach, po tylu latach kreska
I najbardziej boli, że chyba nie umiem pomagać
Ciągle sobie coś zarzucam jak kwasa
Ciągle sobie coś wyrzucam jak śmieci
Znowu falstart, farsa, nie słucham farsa
I staram się słuchać siebie i nie wpadać w zasieki
Bezsenność to ciężkość
Układam się do snu
Mam pościel z wymiętą
Coś mące, nie mam tchu
Zawrotną mam prędkość
Labir myśli, że nie mam tchu
Labir myśli zbija znów
Chcę zamknąć tę frutkę
Ale zapodział się klucz
Bezsenność to ciężkość
Układam się do snu
Mam pościel z wymiętą
Coś mące, nie mam tchu
Zawrotną mam prędkość
Labir myśli zbija znów
Chcę zamknąć tę frutkę
Ale zapodział się klucz
Ej, popełniam wiele błędów
Przez to myślę, że bardziej błądzę
Jakbym przemieniła się w inny byt
To bym była wielbłądem
Droga na szczyt
Syp garbatnych postaw
Postaw kropkę
Usychają dni pogodą
Są emocje zbyt gorące
Muszę w końcu stanąć
I zastygnąć w miejscu
Konstrukcję nieopamiętaną
Wstrzymać w oddechu
Stale z siebie potrzebny
Wewnętrzny respirator
Na wypadek
Gdyby mi samotnia serwowała natłok
You'll be dead